Ekologia krótkich dróg

Zastanawialiście się kiedyś, gdzie była uprawiana marchew, z której zrobiliście surówkę, skąd pochodzą jabłka, które włożyliście do plecaka dziecka lub gdzie i w jakich warunkach były hodowane kury, z jaj których robicie omlet? W czasach, gdy dzieci uważają, że jedzenie pochodzi ze sklepu, a pieniądze ze ściany, warto pomyśleć, czy my sami pamiętamy jeszcze w jaki sposób i na jakich zasadach odbywa się uprawa i hodowla tego, co wkładamy na talerze.

Fakt, że większości z nas nie brakuje jedzenia sprawia, że niejednokrotnie marnotrawimy je i wyrzucamy do kosza. Być może dobrym rozwiązaniem na ograniczenie tego zjawiska jest zadanie sobie trudu i poszukanie miejsca, w którym żywność powstaje. Takiego, w którym zobaczymy ile pracy i wysiłku kosztuje uprawa zwykłej sałaty. Takiego, które skłoni nas do zastanowienia, czy jedzenie, po które sięgamy jest dla nas rzeczywiście najlepszym wyborem.

Jak to zrobić? Pora pomyśleć o krótkich łańcuchach dostaw. Są one niczym innym, jak zmniejszeniem do minimum ilości pośredników pomiędzy rolnikiem czy hodowcą a klientem końcowym. W Polsce i na świecie istnieją różne rodzaje krótkich łańcuchów dostaw – żywność możemy kupić m.in. od bezpośredniego wytwórcy produktu, od kooperatywy producentów lub za pomocą różnego rodzaju sklepów internetowych – coraz więcej rolników i hodowców decyduje się na ich prowadzenie.
Co nam daje skrócenie łańcucha dostaw? Przede wszystkim wiedzę. Wiemy, skąd pochodzi dany produkt, jaka jest jego historia, kto stoi za jego wytworzeniem. Możemy poznać metody upraw i dowiedzieć się czy w danym miejscu stosuje się np. chemiczne środki ochrony roślin. Dodatkowo jemy to, co rośnie tu i teraz – w naszym otoczeniu. Według lekarzy i dietetyków ma to niebagatelne znaczenie dla naszego zdrowia.

Mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że istnieje coś takiego jak „żywnościokilometry”. Określają one odległość, którą pokonuje żywność, aby dotrzeć od producenta do odbiorcy. Średnio to, co wkładamy na talerz przebyło dystans 4 tys. kilometrów! Kiedy importujemy jedzenie z Azji, Ameryki Południowej czy Afryki odległość ta znacznie się zwiększa. Transport żywności odbywa się głównie drogą lądową – najtańszą, ale i mającą najbardziej niszczący wpływ na środowisko. Według szacunkowych wyliczeń zużycie 1 litra benzyny powoduje powstanie 2,35 kg dwutlenku węgla. Ponieważ produkujemy go w nadmiarze, mamy do czynienia ze zmianami klimatycznymi. Susze, powodzie i inne anomalie pogodowe negatywnie wpływają na uprawę owoców, warzyw oraz zbóż. I tak koło się zamyka. Z punktu widzenia ekologii, ilość energii potrzebnej do transportu żywności jest znacznie większa niż ilość energii, jaką organizm czerpie z posiłków.[1]

Kupowanie jedzenia pochodzącego z okolicy, w której mieszkamy to także wspieranie lokalnych rolników i hodowców. Żywność taka nie musi przebywać znacznych dystansów, więc nie potrzeba specjalnie jej zabezpieczać na okoliczność transportu. Nie ma w sobie tylu konserwantów oraz innych substancji chemicznych, które mają spowodować, że nie zepsuje się w drodze. Jeszcze kilkanaście lat temu świeże warzywa i owoce jedliśmy od wiosny do jesieni – zima była czasem, w którym na stołach królowały weki oraz kiszonki. Nikt z tego powodu nie miał niedoborów witamin czy problemów zdrowotnych. Naszym superfoods była aronia, czarny bez, kapusta kiszona czy miód. Dziś też warto po nie sięgać.
Jeśli zaś chcemy mieć pewność, że żywność jest najlepszej jakości i najbardziej korzystna dla zdrowia powinniśmy wybierać taką, która ma certyfikat BIO. Zielony prostokąt z dwunastoma białymi gwiazdkami ułożonymi w kształcie liścia to znak, że ekologiczny proces powstawania produktu jest ściśle kontrolowany. W żywności tego rodzaju nie znajdziemy ulepszaczy, konserwantów, antybiotyków czy pozostałości środków chemicznych.

Coraz więcej ekoproducentów podejmuje szereg działań, które ułatwiają przeciętnemu Kowalskiemu bezpośrednie nabycie produktów ekologicznych. Wystarczy trochę się wysilić i poszukać w swojej okolicy bio gospodarstwa. Kto raz spróbuje jabłek czy pomidorów wyhodowanych bez chemii, nie będzie miał ochoty sięgnąć po tzw. konwencjonalne jedzenie, które zanim znalazło się na naszym stole, przebyło tysiące kilometrów.

(1) Kuchnia Plus

Pozostałe wpisy

Przeskocz na górę strony.